Świadectwo Małgorzaty
Mam prawie 55 lat i pochodzę z rodziny alkoholowej. Moje wspomnienia z dzieciństwa były tak traumatyczne, że większość z nich wyparłam ze swej pamięci. Pod wpływem alkoholu tata bił i wyzywał mamę. Nie wiedziałam co to poczucie bezpieczeństwa i miłość w rodzinie, opieka i ochrona taty. Bałam się, gdy wracał do domu. Odczuwałam wstyd i samotność. Jako nastolatka zaczęłam się buntować i uciekać z domu. Związałam się ze środowiskiem hippisowskim. Nie rozumiałam samej siebie, borykałam się z różnymi uzależnieniami, szukałam miłości u mężczyzn, a równocześnie ich nienawidziłam. Wiele lat temu, w szpitalu po zatruciu narkotykami, przeżyłam cud nawrócenia i uzdrowienia. Weszłam na drogę przemiany życia. Czasami z niej schodziłam, nie umiałam sobie sama ze sobą poradzić. Mimo mej niewierności, Bóg zawsze czekał na mnie z wyciągniętą ręką, aby pomóc mi wstać.
Moi rodzice nie żyją od kilku lat, wydawało mi się, że im wybaczyłam. Robiłam wszystko to, co wg mnie powinien zrobić chrześcijanin, ale jednak moje serce nie było wolne od żalu, smutku, poczucia skrzywdzenia. Rok temu pierwszy raz wzięłam udział w weekendowej wersji Strumieni Życia. Doświadczyłam wtedy uzdrawiającej mocy Pana Jezusa. Ale nie umiałam jeszcze nazwać swoich ran wewnętrznych, nie wiedziałam o co prosić. Tak się starałam wybaczyć i dlatego wypierałam swoje negatywne emocje związane z ojcem. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wybaczenie jest łaską Bożą i trzeba się o nią modlić.
W tym roku znów trafiłam na Strumienie Życia i bardzo dziękuję Panu Bogu, że mnie tu przyprowadził. Stanęłam w prawdzie, widzianej oczami Boga. Tym razem pozwoliłam swoim emocjom i uczuciom, aby wylały się z mego serca. Mogłam się im przyjrzeć, a potem konkretne rany oddać na Krzyż Panu Jezusowi. Przypominały mi się pewne wydarzenia z przeszłości i nie było to przyjemne. Pan Bóg pokazał mi, że moja nieufność do taty związana była z pewnym wydarzeniem, które naruszyło moje granice, moją intymność i miało wpływ na moją seksualność. Potem nigdy już nie akceptowałam samej siebie. Mogłam oddać to Panu Jezusowi, mnie i mojego tatę, zanurzyć nas w Jego Krwi.
Oddałam też Bogu moment mojego poczęcia i urodzenia. Wiem, że w mamy łonie był przede mną mój brat (tak myślę, że to brat). Moja rodzina nie chciała, żeby się urodził, bo rodzice nie byli jeszcze małżeństwem. Mama dokonała aborcji i mogło to mieć wpływ także na jej przeżywanie macierzyństwa, gdy pojawiłam się ja. Można powiedzieć, że poczęłam się w grobie. Lęk towarzyszył mi całe życie, mówiłam, że żyję jak na wojnie…
A Pan Jezus przyszedł do mnie na Strumieniach, żeby mnie uwolnić właśnie teraz. Nazwałam wreszcie to, co uwierało, ale nie wiedziałam do końca, czym jest. Nie wiedziałam, kim naprawdę jestem. Nie lubiłam siebie i nie uważałam za osobę wartościową. Nie czułam się cudownie i w sposób godny podziwu stworzona. Wstydziłam się własnej osoby. Często to czułam w kontaktach z innymi, że jestem jakaś niezręczna, nie taka jak inni. Moja tożsamość kobiety nie ukształtowała się we właściwy sposób. Pomimo tego, że byłam w pewien sposób współuzależniona od mamy, równocześnie odcinałam się od niej. Jestem podobna do swojej mamy w nieumiejętności wyrażania uczuć, kontrolowaniu innych i siebie, potrzebie dominacji. Prosiłam Pana Jezusa, żeby uzdrowił we mnie to, co niezgodne z kobiecością. Moje listy do mamy i taty to były puste kartki, nie umiałam nic napisać. Mogłam się postarać i coś na siłę pisać ale nie chciałam. Dzięki temu zobaczyłam, że w moim sercu jest pustka, nie potrafiłam nic im wyznać. Uwolniłam z serca gniew, żal i zobaczyłam, że do tej pory nie byłam gotowa do wybaczenia.
Po modlitwie księdza J. moje serce się uspokoiło, a myśli o tacie i mamie przestały boleć. Coś „puściło” we mnie, nawet fizycznie to odczuwam. To coś to chyba wieczny lęk, z którym żyłam tak długo, że przestałam być tego świadoma. Lęk przed ojcem, a równocześnie przed Bogiem Ojcem. To była przeszkoda, która nie pozwalała mi się otworzyć na działanie Ducha Świętego.
Pan Bóg pokazywał mi też czym jest kobiecość. Zauważyłam uschnięte kwiatki stojące w wazonie i zapytałam kogoś z organizatorów, czy nie można ich wyrzucić. Na drugi dzień, była to Niedziela Palmowa, włożyłam swoją palmę do pustego wazonu, który stał koło pulpitu z Pismem Świętym. Usłyszałam głos Boży w swoim sercu: „To właśnie jest kobiecość – umiłowanie piękna, które jest darem Bożym! Mężczyźni na takie rzeczy nie zwracają przeważnie uwagi!”.
W czasie Eucharystii zobaczyłam małą dziewczynkę – siebie, znaną mi ze zdjęć w rodzinnym albumie. Pomachała mi ręką. Mam nadzieję, że to moje „wewnętrzne dziecko” nauczy się teraz radować życiem.
Wierzę w to głęboko, że Bóg wskrzesza moje prawdziwe Ja. Przy modlitwie na grupce ko-liderka widziała mnie radosną, unoszącą się jakby na falach morza. Mam nadzieję, że to proroctwo się spełni w moim życiu. Dziękuję Ci Panie za wszystkie Twoje łaski, którymi obdarzyłeś mnie na Strumieniach Życia!
Małgorzata